Jak zwykle w poniedziałkowy wieczór redaktor Tomasz Lis postanowił zająć się losem rodaków. Jego dzisiejszy program został poświecony mowie nienawiści obecnej w polskim życiu publicznym. Moje zdziwienie było o tyle wielkie, że do dziś uznawałem redaktora Lisa za czynnego uczestnika owego zjawiska, więc skąd pomysł zwalczania "mowy nienawiści"? Przecież sprzedaż Newsweeka z "Big Zbig i Liliputy", "Dniem Świra" czy "Talibami" na okładce, stale rośnie.
Układ gości tradycyjny - 3 na 2, do trójki Hartman, Boni, Sowa dołączył również redaktor Lis, więc po chwili zrobiło się 4-2. Od początku bardzo słusznie punktował Czesław Bielecki, który wspomniał o stylu prowadzenia debaty przez Lisa (chodziło o okładki Newsweeka). Warto w tym miejscu wspomnieć o trosce jaką otacza mniejszości narodowe minister Boni. Szkoda, że Pan minister nie zapytał redaktora Lisa, dlaczego w gazecie w której jest redaktorem naczelnym, zatrudnia człowieka posługującego się mową nienawiści wobec mniejszości narodowych oraz najwyższych urzędników państwowych. Co więcej, człowiek ten ostatnimi czasy trafił na okładkę i rozwodził się w tygodniku red. Lisa, nad współczesnym patriotyzmem i polskością.
Dyskusja trwała około 30 minut, po raz n-ty usłyszeliśmy jak źle jest, dowiedzieliśmy się, że winę ponoszą obie strony i trzeba coś z tym zrobić. Uśmiechnięci Panowie pożegnali się i rozjechali do domów, a na scenę wszedł mec. Roman Giertych - kiedyś faszysta i oszołom, dziś szanowany adwokat, ekspert oraz przyjaciel polityków na szczytach władzy. Panowie wesoło gaworzyli i wymieniali uprzejmości, a w międzyczasie mec. Giertych posługiwał się czymś, z czym red. Lis walczył kilka minut wcześniej. Jak nazwać wyrażanie się o liderze opozycji per . "wariat"? Jak zinterpretować wymowny gest w okolicach głowy, gdy mec. Giertych opowiadał o największej parti opozycyjnej? Czy wmawianie komuś choroby psychicznej, nie jest tą straszną "mową nienawiści", z którą chwilę wcześniej walczyli goście w studio? Wszystko za zgodą prowadzącego i z burzą oklasków z widowni.
Po raz kolejny okazuje się, że Tomasz Lis nie chce walczyć z tym zjawiskiem, co więcej, jest ono mu potrzebne, bez niego nie istniałby w takich stopniu, w jakim dziś obecny jest w debacie publicznej. Po raz kolejny kieszonkowiec z szerokim uśmiechem na twarzy najgłośniej krzyczy "łapać złodzieja", by po chwili dalej kraść i z przyjemnością patrzeć jak kradną inny.